Misja w Ugandzie – styczeń 2013


W dniach 21-31 stycznia tego roku, dziesięcioosobowa grupa misyjna z kilku polskich miast przebywała w miejscowości Kyenjojo (znaczy: stado słoni) w Ugandzie, by udzielić pomocy charytatywnej miejscowemu kościołowi prowadzącemu dom i szkołę dla 56 sierot. Z naszego miasta w misji uczestniczyli Andrzej Małkiewicz i Jacek Szwed - członkowie tutejszego Kościoła Zielonoświątkowego.

Zadanie było jasne:
  1. Zapewnić dzieciom bezpośredni dostęp do wody – do tej pory dzieci musiały chodzić codziennie po wodę około 1 km, 
  2. Rozpocząć budowę drugiego domu dla sierot – obecny dom dziecka był zagrożony z powodu przebywania w nim chłopców i dziewcząt równocześnie,
  3. Zorganizować dzieciom czas wolny – w czasie naszego pobytu trwały jeszcze wakacje i chcieliśmy w tym czasie nauczyć dzieci różnych zabaw oraz higieny.
  4. Przeszkolić lokalnych działaczy – w Kyenjojo wiele ludzi mocno angażuje się w wolontariat lecz większość z nich nie posiada odpowiedniego przygotowania. 
  5. Spotkać się z władzami miasta Kyenjojo – Burmistrz Andrzej Kasiura przekazał listy z pozdrowieniami wraz z gadżetami promocyjnymi Gminy Krapkowice (koszulki, czapeczki, smycze, breloczki itd.)

Dzień pierwszy - Poniedziałek
Zbiórka na lotnisku w Berlinie. Humory i zdrowie dopisują. Przepakowujemy rzeczy tych, którzy mają dużą nadwagę do bagażu pozostałych. Prawie u wszystkich przekroczone są limity. Obsługa przy odprawie traktuje nas wyrozumiale. Każdy z nas wiezie po około 40 kg prezentów: długopisy, kredki, pisaki, art. papiernicze, ubrania, buty, pasty do zębów, szczoteczki, Biblie, książki i podręczniki szkolne po angielsku, piłki, balony, 5 maszyn do szycia, słodycze itp. Na lotnisku w Berlinie, musieliśmy się na krótko rozdzielić się – część ekipy poleciała przez Stambuł, a część przez Nairobi stolicę Kenii. Nasz przelot tureckimi liniami lotniczymi, który rozpoczął się o godz. 11:20 przebiegał bez zakłóceń. W Turcji mieliśmy przesiadkę, gdzie ponad trzy godziny czekaliśmy na lotnisku. Był to dobry czas na odpoczynek przy kawie lub herbacie. Następny lot z Turcji do Ugandy miał potrwać prawie dziewięć godzin ze względu na międzylądowanie w małym państwie Ruanda leżącym po południowej stronie Ugandy. A więc przelecieliśmy ponad 200 km nasze miejsce docelowe, aby po godzinnym postoju wymuszonym tankowaniem i zabraniem pasażerów do Europy wystartować do Entebbe w Ugandzie w kierunku powrotnym, do którego dolecieliśmy po około 40 minutach.

Dzień drugi - Wtorek
Na lotnisku w Entebbe czeka na nas pastor David Busobozi z kierowcą i dwoma synami. Jest godzina 5:20 nad ranem i musimy teraz poczekać jeszcze kilka godzin na resztę ekipy, która leci przez Nairobi. Spotykamy się razem dopiero około 11:00. Cali, zdrowi, ale już trochę zmęczeni. Dzięki Bogu dotarły z nami wszystkie bagaże z prezentami. Samochód – bus na 15 pasażerów wydaje się nam zdecydowanie za mały dla nas i dla naszych bagaży. Kierowca ku naszemu zdumieniu wchodzi na dach i montuje z naszych waliz trzywarstwową piramidę, którą obwiązuje konopnym sznurkiem, na oko dość wątłym. Mieścimy się jakoś w środku z resztą tobołków. Jest gorąco, duszno, pocimy się, ale z pootwieranych szyb wieje na nas afrykańskie powietrze. Wjeżdżamy do stolicy – Kampali, po drodze wymieniamy część pieniędzy na tutejsze szylingi, jeszcze kogoś zabieramy. Główna szosa, asfaltowa w bardzo dobrym stanie, boczne ulice to rozjeżdżona, pełna dziur i kolein polna droga. Kampala to strasznie zakorkowane i oględnie pisząc, niedoinwestowane miasto. Wszechobecna bieda. Chłoniemy widoki, krajobrazy, zapachy i smaki potraw kupowanych po drodze. W sumie sześć godzin w busie. Na odcinku Kampala – Kyenjojo (wymawia się „Kiendżodżo”) w kierunku zachodnim, porządna droga wybudowana przez UNRRA United Nations Relief and Rehabilitation Administration, (z ang. Administracja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy. Tej niezniszczalnej drogi nie przecina żadne skrzyżowanie czy rozwidlenie. Dochodzą do niej tylko polne dróżki w pobliżu domów. Piramida na dachu musiała wzbudzić zainteresowanie policji, ponieważ zatrzymywano nas pięciokrotnie! Jednak widok „muzungów”, czyli białych w samochodzie ratował kierowcę przed mandatem, a uśmiechnięci policjanci, po krótkiej i przyjaznej konwersacji pokazywali gestem „jechać dalej”. W końcu docieramy do celu. Podjeżdżamy do zabudowań domu dziecka i kościoła brata Davida. Na początek, gospodarz prowadzi nas do sali kościelnej, gdzie jesteśmy witani i zaczyna się nabożeństwo! Dziękujemy Bogu za bezpieczną podróż, mimo solidnego zmęczenia odczuwamy radość i wzruszenie, że możemy być w tym miejscu i stać twarzą w twarz z naszymi braćmi i siostrami z Ugandy. Witamy się z dziećmi, Anette – żoną pastora i ludźmi z kościoła, którzy przyszli nas zobaczyć. Zaraz potem przechodzimy do pobliskiego hotelu. Budynek jest nowy, pokoje z łazienkami, wygodne łóżka z moskitierą. Jednak nie z każdego kranu płynie woda, a jeśli już jest, to tylko zimna. Nie przeszkadza nam to w niczym. Po kolacji zmęczeni podróżą zasypiamy bardzo szybko.

Dzień trzeci - Środa
Ciepła woda do mycia tylko na specjalne zamówienie, podgrzewana w czajniku w kuchni. Pod warunkiem, że jest prąd, którego zwykło nie być zwykle raz dziennie przez jakiś czas. Po dwóch dniach stwierdzam, że naprawdę można się umyć, łącznie z głową i goleniem w jednym litrze wody! Tak właściwie, to woda w pokojach płynie ze zbiornika na wieży, który napełniany jest karnistrami z wodą, wcześniej napełnianymi w studni oddalonej o około 100 m. Codziennie robi to specjalna ekipa czarnych braci. Prysznic lekko kopie prądem. Obsługuje nas uśmiechnięty Innocent, którego nazywaliśmy „niewinny” (z ang. Innocent = niewinny). Jedzenie jest naprawdę dobre, zajadamy się owocami, warzywami, pyszne afrykańskie sosy, miejscowa ryba „engege”. Nie zamawiamy mięsa, woda tylko z fabrycznie zaplombowanych butelek. Staramy się zmniejszyć ryzyko problemów żołądkowych. Po śniadaniu dokonujemy krótkiego rekonesansu i określamy wstępny plan działania. Teren wokół domu dziecka to zbocze o pochyle około 30 stopni. Wyrównaniem terenu pod budowę drugiego domu dla sierot zajęła się dziesięcioosobowa grupa więźniów z pobliskiego więzienia. W tym samym czasie rozpoczęliśmy negocjacje z architektami, które miały na celu zaoszczędzenie środków finansowych. Ostatecznie ustaliliśmy, że więźniowie wykopią rowy na fundamenty a my wykonamy zbrojenie. Jednocześnie dziewczyny segregowały przywiezione dary a inna część ekipy prowadziła szkolenia dla lokalnych działaczy i społeczników. Po przepysznym obiedzie zdominowanym przez regionalne owoce zainteresowaliśmy się przebiegiem prac przy wykopie studni. Dzięki środkom finansowym przekazanym przez nas kilka tygodni wcześniej, studnia w dniu naszego przyjazdu miała już około 80 stóp głębokości (około 24 metrów). Praca przy pogłębianiu była bardzo żmudna. Na dwóch linach przymocowanych do obrotowego koziołka spuszczano wiadra do których dwie osoby pracujące na dole wkładały urobek, po czym następowało wciąganie wypełnionych wiader i ich opróżnienie 30 metrów dalej. Zabraliśmy się do roboty. Tadeusz zjechał na dół a ja z Jackiem wciągaliśmy urobek. Pomimo tego, że praca była naprawdę ciężka czas upływał miło, bo otoczyła nas gromadka dzieciaków, które chciały nam towarzyszyć. Szybko nadchodzi wieczór. Zmęczeni idziemy do hotelu na kolacje i do łóżka. Do trzeciej w nocy słychać śpiewy, muzykę i modlitwy w kościele. Po dwóch godzinach ciszy, od piątej rano ponownie modlitwy i śpiewy.

Dzień czwarty – Czwartek
Nie zaczął się pomyślnie. Więźniowie, którzy mieli kopać pod fundament domu dla sierot z niewiadomych przyczyn nie stawili się na placu budowy. Mieliśmy nadzieje, że więźniowie wykonają prace ziemne a my w sobotę położymy zbrojenie. Niestety plany musiały się zmienić. Postanawiamy, że po śniadaniu sami rozpoczniemy wykopy. Ziemia była miejscami bardzo twarda i kamienista. Konieczne było używanie solidnych kopaczek i kilofów. Dziewczyny w tym czasie zajmują się dziećmi i malowaniem ozdób w klasach szkoły. Systematycznie zaczęli się do nas dołączać starsi chłopcy z domu dziecka a nawet chłopcy z obsługi naszego hotelu. To dodało nam skrzydeł. Po obiedzie kontynuowaliśmy prace do późnego popołudnia. Przez cały dzień zdołaliśmy wykonać 1/4 roboty. Afrykańskie słońce dało nam popalić. Pod wieczór obdarowaliśmy czarnych braci, którzy z nami pracowali ubraniami, które stanowiły część naszego bagażu. Koniec dnia zwieńczony smaczną kolacją i niezwykłą modlitwą w różnych intencjach, której długo nie zapomnę.

Dzień piąty - Piątek
Nasze przymrużone po przebudzeniu oczy ujrzały grupę więźniów, którzy od świtu kontynuowali rozpoczęte przez nas prace ziemne. Ucieszyliśmy się bardzo, ponieważ nabawiliśmy się porządnych zakwasów przez wczorajsze prace, za które stanowczo zabraliśmy się zbyt gwałtownie. Więźniowie pracowali spokojniej ale w równym tempie i niemalże bez ustanku aż do wieczora. Niestety nie mogliśmy pracować z nimi w tym samym czasie, bo pilnowało ich dwóch karabinierów, donosiliśmy im jednak wodę. Sami udaliśmy się do miasta kupić kilka rzeczy, które chcieliśmy później wykorzystać robiąc coś dla dzieci. Ekipa od pogłębiania studni pracowała dalej i już po południu ziemia pod ich nogami zaczęła robić się wilgotna.  My po powrocie z miasta wykonaliśmy kilka huśtawek dla dzieci z zakupionych przez nas materiałów. To była prawdziwa frajda dla dzieci. Od tego dnia dzieci nieustannie oblegały zrobione przez nas zabawki. Jedna z dziewczyn imieniem Janet pomagająca w domu dla sierot, zaprosiła nas do swojego domu na następny dzień, aby przedstawić nam całą swoją rodzinę. Tego wieczoru po raz pierwszy wypuściliśmy się z Jackiem na dłuższy spacer po pobliskim terenie. Przyroda zrobiła na nas duże wrażenie. Bujna roślinność i odgłosy małp dochodzące z bardziej zadrzewionych miejsc rozbudziły w nas potrzebę zobaczenia czegoś więcej. Postanowiliśmy, że poprosimy miejscowych aby zaprowadzili nas w sobotę w miejsca gdzie można zobaczyć małpy w naturze.

Dzień szósty – Sobota
Dziś niestety znowu nie ma więźniów i musimy kopać sami. Położenie zbrojenia przesunęło się już o dwa dni. Na szczęście inżynierowie, którzy przygotowali projekty i stanowią nadzór nad budową sami postanowili przygotować część zbrojenia, aby prace nie opóźniały się więcej. W tym dniu zaczęły przyjeżdżać także ciężarówki z kamieniami piaskiem i innymi materiałami potrzebnymi na tym etapie budowy. Jednocześnie rewelacyjna wiadomość: w studni pojawiła się woda! Trzeba ją jeszcze trochę pogłębić, a potem pomyśleć o mechanicznej pompie. Jedna z koleżanek z Poznania postanowiła zabrać wodę w małej butelce o badań w Polsce. Ponoć jakaś kobieta w Polsce zaoferowała, że zafunduje uzdatniasz wody. Wydaje się że woda jest czysta biologicznie, ale z osadem, ponieważ cembrowina sięga co najwyżej 2 metrów głębokości. Niżej to po prostu dziura w ziemi. Takie są standardy w Ugandzie. Jeszcze tego dnia wybraliśmy się z czarnymi braćmi w gęstsze tereny w poszukiwaniu małp. Zaledwie po kilku minutach drogi mieliśmy szczęście obserwować te niezwykłe zwierzęta. Przy okazji odwiedziliśmy dom Janet i poznaliśmy jej mamę i liczne rodzeństwo. Po południu większość zespołu jedzie odwiedzić sierociniec "Home Again" w miejscowości Kaihura. Prowadzi go siostra Faith jedna z bardziej znanych działaczek w tym regionie. Budynek i organizacja pracy robią wrażenie. Większość działaczy i społeczników w Ugandzie prowadzi obok domu dla sierot kościół, szkołę i czasem szpital. Faith prowadziła taki właśnie kompleks opiekuńczo-wychowawczy. Kobieta naprawdę godna podziwu.

Dzień siódmy - Niedziela
Rozjeżdżamy się do okolicznych kościołów na poranne nabożeństwa. Słowo „poranne” jest tu umowne. Ja z Jackiem jedziemy do kościoła prowadzonego przez siostrę Goreth, leżącego na drugim końcu tej samej miejscowości. Przy tym kościele również jest prowadzony dom dla sierot i szkoła. Oficjalną godziną rozpoczęcia jest zazwyczaj 10:00. My docieramy do naszych miejsc około 11:00, bo tak późno po nas przyjechano. Mieliśmy okazję przejechać się bardzo popularną w Ugandzie taksówką Boda-boda, czyli na motorze. Nikt nie zwrócił uwagi na nasze spóźnienie, wszystko jest w najlepszym porządku, nikt nikogo nie przeprasza, wszyscy cieszą się z wizyty niezwykłych gości z Polski. Tadek, inny Jacek i Martyna pojechali do wioski Nyakogongo, do kościoła do którego trzeba jechać godzinę przez busz, miejscami prawie przez dżunglę. Po trwającym cztery godziny nabożeństwie, na którym niemal cały czas skakaliśmy przy rytmach bębnów i pięknym śpiewie dzieci, oglądamy budynek szkoły podstawowej prowadzonej przez Goreth. Klasy są bardzo małe, wyposażone w prymitywne drewniane ławki i tablicę do pisania. W pokoju dla nauczycieli wiszą plakaty z misją i wizją szkoły oraz plan zajęć. Jest akurat ostatni dzień wakacji. Goreth poczęstowała nas wyśmienitym obiadem oraz smażoną szarańczą, którą traktuje się tutaj jak smakołyk – jest naprawdę smaczna. Po powrocie do hotelu znaleźliśmy jeszcze trochę czasu na zabawę z dziećmi, które czekały na nasz powrót.

Dzień ósmy – Poniedziałek
To dzień przerwy. Jedziemy na safari do Parku Narodowego Królowej Elżbiety nad jeziorem Jerzego i Edwarda. Niesamowita afrykańska przyroda, na sawannie siedzimy na dachu jadącego busa, następnie płyniemy promem po jeziorze i oglądamy z bliska słonie, bawoły, antylopy, hipopotamy, krokodyle, wielkie jaszczury, guźdźce, czarno-białe małpy, bieliki afrykańskie i inne ciekawe ptaki. Nie udaje nam się spotkać lwa. Robimy pamiątkowe zdjęcia na równiku. W sklepach dla turystów kupujemy trochę pamiątek. Większość, szczególnie te ręcznie robione, są dla nas bardzo tanie. Przejeżdżamy przez bardzo biednie wyglądające wioski. Otaczają nas gromady zaciekawionych dzieci. Wracamy bardzo zmęczeni lecz pełni wrażeń.

Dzień dziewiąty - Wtorek
Wybieramy się w kilka osób do Nyakagongo odwiedzić szkołę. Jest drugi dzień roku szkolnego. Dwie klasy siedzą w ławkach pod drzewami. Na drzewach przymocowane są tablice. Pozostałe cztery klasy są w domku z desek, który wygląda jak nasze dawne stodoły. Dzieci jest około 80, mimo wielkiego ubóstwa jesteśmy pod wrażeniem starań nauczycieli o wygląd pomieszczeń i dzieci. Sporo z nich ma uszyte mundurki, większość ma klapki na nogach, niektóre nawet buty. Część z nich to sieroty, część jest skrajnie biedna, mimo że ma przynajmniej jednego z rodziców. Te dzieci nie płacą za szkołę i za dożywianie, które jest konieczne, ponieważ uczniowie spędzają w szkole czas od 900 do 1600. Na ścianach klas wiszą nieliczne plansze pomocnicze do nauki przyrody, matematyki i angielskiego. Niektóre wykonane są ręcznie. Nauczyciele są głównie wolontariuszami. Czasem uda się zebrać pieniądze na ich wypłatę, czasem nie. Nie mają wykształcenia akademickiego, tacy pracują w większych miastach. Ci na wioskach mają odpowiednik naszego wykształcenia zawodowego lub średniego i kurs nauczycielski. Rodacy: czapki z głów przed tymi pokornymi i oddanymi swej pracy i Bogu ludźmi. Ich praca daje przynajmniej niektórym dzieciom możliwość dalszej edukacji, zdobycia zawodu i wyjścia z biedy. Po powrocie do hoteli i kilku chwil zadumy czujemy, że misja powoli dobiega końca. Robimy pranie naszych ubrań, aby móc je podarować naszym braciom. Na drogę zostawiamy sobie jeden komplet ubrań i jedne buty.

Dzień dziesiąty – Środa – powrót do domu:(
Wybieramy się z wizytą do siedziby Urzędu Miasta Kyenjojo. Do tej pory nie udało się nam spotkać z władzami miasta, bo burmistrz przebywa od kilku dni na delegacji w Kampali. Pomimo, że dzisiaj jest święto narodowe, postanawiamy spotkać się z Przewodniczącą Rady Miasta Bettty Clark, która specjalnie przyjechała na to spotkanie i otworzyła budynek urzędu. Rozmowa jest bardzo miła, rekomendujemy pracę pastora Davida z sierotami, prosimy o wsparcie i dobrą współpracę miasta z sierocińcami prowadzonymi przez lokalnych społeczników, przekazujemy prezenty Gminy Krapkowice oraz  list z pozdrowieniami podpisany przez Pana Andrzeja Kasiurę Burmistrza Krapkowic, Pana Witolda Rożałowskiego Przewodniczącego Rady Miejskiej oraz przeze mnie Radnego Rady Miejskiej. Pani Clark zareagowała wielkim entuzjazmem. Wymieniliśmy adresy mailowe z nadzieją współpracy w przyszłości, a może nawet partnerstwa miast. Potem ostatnie zakupy na targu owocowo-warzywnym, trzeba czymś zapełnić nasze puste walizki. Po lunchu spotkanie pożegnalne w hotelu. Anette przynosi nam tort własnej roboty. To wielka rzecz, torty robi się prawie wyłącznie na wesela. Jest niesamowicie słodki i aromatyczny, czuć cynamon, gałkę muszkatołową, miód. Idziemy do domu dziecka, modlimy się, żegnamy, robimy ostatnie zdjęcia. Gdy siedzimy w busie, w oczach pojawiają się łzy. Byliśmy tu krótko, ale pokochaliśmy tych wspaniałych, pełnych miłości i wiary ludzi. Ta misja była potrzebna im i nam. Jedziemy do Entebbe na lotnisko.

Podziękowania
Dziękujemy Bogu za wszystko, co zobaczyliśmy, czego doświadczyliśmy, w czym mogliśmy pomóc. Dziękujemy Bogu także za kościół w Ugandzie. Serdecznie dziękujemy w imieniu afrykańskich dzieci wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób wsparli tą misję. Otrzymaliśmy od krapkowickich przedsiębiorców wiele darów do przekazania dzieciom z Kyenjojo. Szczególnie chcielibyśmy wspomnieć właściciela sklepu „Bobas” Pana Tomasza Serkisa, który przekazał ubrania dla dzieci, właściciela sklepu „Gumiś” Pana Sławomira Kubielasa, który przekazał zabawki i artykuły szkolne, oraz pracowników Biedronki przy ul. Kilińskiego, którzy za własne pieniądze zakupili szczoteczki i pasty do zębów oraz mydełka. Łącznie przekazaliśmy około 400 kg darów, które dokładnie wypełniły nasze bagaże, przez co nasze rzeczy osobiste musieliśmy zmieścić w bagażach podręcznych. Dziękujemy również wszystkim osobom, które udzieliły niezbędnego wsparcia finansowego: przedsiębiorcom, osobom prywatnym oraz pracownikom urzędów miejskich w Krapkowicach i Strzeleczkach oraz pracownikom Starostwa Powiatowego. Szczególne podziękowania należą się Panu Andrzejowi Kasiurze Burmistrzowi Krapkowic oraz Panu Witoldowi Rożałowskiemu Przewodniczącemu Rady Miejskiej za wsparcie polityczne tej misji, bo dzięki temu możliwe było nawiązanie dialogu z władzami miasta Kyenjojo. Życzymy wszystkim ofiarodawcom błogosławieństwa Bożego. Dziękujemy za modlitwy. Jeśli Bóg zechce, wrócimy tam, a może i Ty następnym razem dołączysz do nas.

Wieczór Afrykański w Krapkowickim Domu Kultury
Zapraszamy wszystkich na zorganizowany przez Krapkowicki Dom Kultury i Kościół Zielonoświątkowy „Wieczór Afrykański”, który odbędzie się w sobotę 2 marca 2013 r. o godzinie 18:00 w sali tanecznej Krapkowickiego Domu Kultury. W czasie prezentacji z cyklu „spotkanie z podróżnikiem” będzie można zobaczyć i usłyszeć więcej na temat misji, jak również zasmakować kilka Afrykańskich specjałów. Zostanie także wystawiona na okres dwóch tygodni galeria zdjęć z Misji w Ugandzie. Wstęp wolny. Serdecznie zapraszamy


Andrzej Małkiewicz i Jacek Szwed
Kościół Zielonoświątkowy w Krapkowicach

Pan przemówił: Razem w modlitwie i poście!

Mam głębokie wewnętrzne przekonanie, że Pan przemówił do mnie w sprawach dotyczących naszego Kościoła. Nie mogę tego faktu poddać w wątpliwość, gdyż miałbym poczucie kłamstwa. Tak jest, Pan przemówił! Jest to fragment z księgi Joela 2,15-18: „Zatrąbcie na rogu na Syjonie, ogłoście święty post, zwołajcie zgromadzenie! Zgromadźcie lud, poświęćcie zebranie, zbierzcie starszych, zgromadźcie dzieci i niemowlęta! Niech oblubieniec wyjdzie ze swej komory, a oblubienica ze swej komnaty! Niech kapłani, słudzy Pana, zapłaczą między przedsionkiem a ołtarzem i mówią: Zmiłuj się nad swoim ludem, Panie, i nie wystawiaj na hańbę swojego dziedzictwa, aby poganie szydzili z niego! Dlaczego mają mówić wśród pogańskich ludów: Gdzie jest ich Bóg?”
Rozkaz Pana brzmi, by zebrać lud, cały lud, poświęcić się szukaniu Pana, poświęcić się modlitwie i postowi. Kiedy cały Boży lud, zjednoczony miłością do Chrystusa, zaczyna trwać w modlitwie i poście, Bóg z pewnością odpowie na nasze wołanie.
Z tego powodu poprosiłem wszystkich pastorów, by w roku 2013 w każdą pierwszą środę miesiąca zorganizować w całej Polsce dzień modlitwy i postu. Zapytacie: czemu ma to służyć? Odpowiedź jest prosta. Służyć ma to duchowej jedności Bożego ludu oraz wołaniu o objawienie się chwały Bożej pośród nas. Bóg odpowiada na modlitwę swego ludu i, stawiając kwestię odwrotnie, na brak modlitwy po prostu nie odpowiada. Wspólny post i modlitwa powinny służyć pojednaniu między braćmi, przebaczeniu sobie wzajemnie, uświęceniu, a w końcu, oczekiwaniu z wiarą na objawienie Boga wśród nas. Ileż to problemów może rozwiązać obecność chwały Bożej. Ileż dusz możemy dzięki temu pozyskać dla Chrystusa. Razem módlmy się! Razem pośćmy! Pojednajmy się z Bogiem i pomiędzy sobą!
Z wielkim entuzjazmem będziemy szukać Pana. Zrobimy to już w środę 3 stycznia 2013 roku, gdy my wszyscy, w całej Polsce, w poście poszukamy oblicza Bożego, a wieczorem ukoronujemy ten post modlitwą. Błagajmy wówczas Boga o wylanie Ducha Świętego na nasz kraj, o odnowę duchową Kościoła oraz o przebudzenie naszego narodu. Polska potrzebuje duchowego boju. Niech Bóg błogosławi wszystkich, którzy przyłączą się do dzieła Pana. Nikt więcej nie powie, że Pana nie ma pośród nas. RAZEM!

Marek Kamiński
Biskup Kościoła Zielonoświątkowego w Polsce

Historia nawrócenia Charles'a Spurgeon'a

Był 6 stycznia 1850r. Spurgeon miał niecałe 16 lat. 

Czasami myślę, że mógłbym być w ciemnościach i desperacji aż do teraz, gdyby nie to, że dzięki dobroci Boga, pewnego poranka zesłał On burzę śnieżną kiedy szedłem do pewnego miejsca uwielbiania. Kiedy nie mogłem iść dalej, skręciłem w boczną ulicę i przyszedłem do pewnej małej kaplicy Pierwotnych Metodystów. W kaplicy tej było kilkanaście osób. ...
Pastor nie przyszedł tamtego poranka; podejrzewam, że zasypało go. W końcu, pewien bardzo chudo wyglądający mężczyzna, szewc albo krawiec przyszedł do pulpitu by głosić. ... Był on zmuszony mówić na temat jednego tekstu z Pisma, z prostego powodu - miał on bardzo mało do powiedzenia. Tekst brzmiał: „Do mnie się zwróćcie [spójrzcie], wszystkie krańce ziemi, abyście były zbawione” [Izajasza 45:22].

On nawet nie wymawiał poprawnie słów, ale to nie miało znaczenia. Był tam, jak myślałem, cień nadziei w tym tekście. Kaznodzieja zaczął mówiąc: „Moi drodzy przyjaciele, jest to rzeczywiście bardzo prosty tekst. Mówi on: 'Spójrz'. Patrzenie się nie powoduje bólu. Nie jest to podniesieniem stopy albo palca; jest to po prostu 'patrzenie się'. Zatem, człowiek nie potrzebuje iść do koledżu aby nauczyć się patrzeć. Możesz być największym głupcem, a pomimo tego możesz patrzeć. Człowiek nie musi być wart tysiąca na rok aby mógł patrzeć.

Każdy może patrzeć; nawet dziecko może patrzeć. Ale następnie nasz tekst mówi: 'Spójrzcie na Mnie'. ... Wielu z was patrzy na siebie, ale to nie o takim patrzeniu tu mowa. Nigdy nie znajdziecie żadnego pocieszenia w sobie. Niektórzy patrzą na Boga Ojca. Nie, na Niego patrzcie później. Jezus Chrystus mówi: 'Patrzcie na Mnie'. Niektórzy z was mówią: 'Musimy czekać na działanie Ducha Świętego'. Teraz nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia. Patrz na Chrystusa. Nasz tekst mówi: 'Patrzcie na Mnie'”.

Następnie ten dobry człowiek podążał za swoim tekstem w następujący sposób: „Patrzcie na Mnie; pocę się i wielkie krople krwi. Patrzcie na Mnie; wiszę na krzyżu. Patrzcie na Mnie; jestem umarły i pogrzebany; i powstaję. Patrzcie na Mnie; wstępuję do nieba. Patrzcie na Mnie; siedzę po prawej stronie Ojca. O, biedny grzeszniku, patrz na Mnie! Patrz na Mnie!'”

Kiedy doszedł do około tej długości i przedłużył swoją wypowiedź do około dziesięciu minut, był już u kresu swojej wytrzymałości. Następnie spojrzał na mnie stojącego pod balkonem i oczywiste jest, że z powodu tak małej ilości zgromadzonych, wiedział, że jestem nieznajomym. Po prostu patrząc się na mnie, jak gdyby znał całe moje serce, powiedział: „Młody człowieku, wyglądasz bardzo żałośnie”. Cóż, to była prawda, ale nie byłem przyzwyczajony do słuchania uwag co do mojego osobistego wyglądu z pulpitu. Jednakże, było to dobre uderzenie, trafiło do mnie. Kontynuował: „...I zawsze będziesz żałosny - żałosny w życiu i żałosny w śmierci - jeśli nie usłuchasz się mojego tekstu; ale jeśli się go teraz usłuchasz, w tym momencie, to będziesz zbawiony”.

Następnie podnosząc swoje ręce, zakrzyczał on w sposób w jaki mogą to zrobić tylko pierwotni Metodyści: „Młody człowieku, patrz na Jezusa Chrystusa. Patrz! Patrz! Patrz! Nie masz nic innego do zrobienia, a tylko patrzeć i żyć”. Od razu ujrzałem drogę zbawienia. Nie wiem co poza tym powiedział - nie wiele na to zwracałem uwagę - byłem tak pochłonięty tą jedną myślą. Tak jak kiedy wąż miedziany został wyniesiony, ludzie spojrzeli się na niego i zostali uzdrowieni, tak samo też stało się ze mną. Oczekiwałem na czynienie pięćdziesięciu rzeczy, ale kiedy usłyszałem to słowo: „Patrz!”, cóż za oczarowującym słowem się ono stało! O! Patrzyłem aż mogłem prawie zużyć swoje oczy.

Wtedy i w tamtym miejscu chmura odeszła, ciemność się zwinęła i w tamtym momencie ujrzałem słońce; i mogłem zmartwychwstać w tamtym momencie i śpiewać z najbardziej entuzjastycznymi z nich o drogocennej krwi Chrystusa i o prostej wierze, która patrzy wyłącznie na Niego. ... I teraz mogę powiedzieć:

Odkąd przez wiarę strumień ujrzałem
Płynący z Twoich ran,
Odkupieńcza miłość moim tematem była,
I będzie nim aż do śmierci mej.

(C. H. Spurgeon Autobiography, Volume 1, 87-88)

Boża łaska wyprzedza Jego sprawiedliwość



Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni /Mt 5,6/

Pragnienie sprawiedliwości jest naturalną reakcją na wyrządzona nam krzywdę. Jednak kiedy to my jesteśmy winowajcami, zamiast sprawiedliwości pragniemy łaski. Każdy kij ma dwa końce, które czasami mogą być wymierzone przeciwko nam. Tutaj okazuje się, że nie przykładamy do siebie tej samej miary co do bliźniego. Często to, co nazywamy sprawiedliwością w rzeczywistości jest zwykłą chęcią zemsty lub odwetu i gdyby to od nas zależało, wymierzalibyśmy sprawiedliwość w trybie ekspresowym. Jako chrześcijanie staramy się powstrzymywać w sobie odruch zemsty ale równocześnie życzylibyśmy sobie, aby Bóg zrobił to za nas. Na szczęście Bóg w przeciwieństwie do człowieka nie jest taki szybki w wymierzaniu sprawiedliwości, ponieważ jest cierpliwy i lituje się nad grzesznikiem.

Na moje życie! - wyrocznia Pana Boga. Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył. Zawróćcie, zawróćcie z waszych złych dróg! Czemuż to chcecie zginąć, domu Izraela? (12) Ty, o synu człowieczy, powiedz swoim rodakom: Sprawiedliwość nie uratuje sprawiedliwego, wtedy gdy on zgrzeszy, a występek występnego nie zgubi, gdy się on nawróci ze swego występku, natomiast sprawiedliwy nie zdoła pozostać przy życiu wtedy, gdy zgrzeszy /Ez 33, 11-12/

Celem Bożego działania nie jest karcenie grzesznika lecz doprowadzenie go do upamiętania. Bóg nie odbiera przyjemności i satysfakcji z wymierzania sprawiedliwości lecz raduje Go gdy się grzesznik nawraca. Boża litość sprawia, że wychodzi nam naprzeciw i posyła swoje Słowo, które nawołuje nas do upamiętania. Dopóki jesteśmy otwarci na to nawoływanie dopóty Boża łaska wyprzedza Jego sprawiedliwość.

A.M.

Wieczór modlitwy i uwielbienia

Wszystkich chętnych, którzy zamierzali przyjść dzisiaj (21.09.2012) na nabożeństwo do Młyna, zapraszamy tym razem na "Wieczór modlitwy i uwielbienia", który odbędzie się w Kościele Zielonoświątkowym "Ostoja" w Opolu, przy ul. Wróblewskiego 26, od godziny 19:00